Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kucharki z Czarnobyla. Oto fragment książki „Rosja od kuchni” Witolda Szabłowskiego

Anna Daniluk
Anna Daniluk
Do wybuchu w elektrowni w Czarnobylu doszło 26 kwietnia 1986 r. Kliknij w obrazek, aby zobaczyć zdjęcia z Czarnobyla.
Do wybuchu w elektrowni w Czarnobylu doszło 26 kwietnia 1986 r. Kliknij w obrazek, aby zobaczyć zdjęcia z Czarnobyla. victoraf/pixabay.com
26 kwietnia, 36 lat temu doszło do wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu, w okolicach Prypeci. W książce „Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem” reporter Witold Szabłowski opisał m.in. losy dzielnych kucharek gotujących w tamtejszych stołówkach dla ludzi walczących ze skutkami katastrofy. Opowiedział również, jak radziły sobie po wybuchu reaktora. Przeczytajcie fragment książki.

Spis treści

Kim jest Witold Szabłowski?

Popularny reporter i scenarzysta urodził się w 1980 roku. Jego książki wydawane są na czterech kontynentach. Zbiór reportaży o Turcji „Zabójca z miasta moreli” z 2010 roku uznano za jedną z najważniejszych książek opublikowanych w USA w 2013 roku. „Tańczące niedźwiedzie” zostały nazwane przez amerykańskich krytyków perłą, a Witolda Szabłowskiego okrzyknięto mistrzem opowieści. Reportaż „Jak nakarmić dyktatora” opublikował największy światowy wydawca – Penguin Random House. Prawa do serialu na jego podstawie sprzedano do Hollywood. Książka została także uhonorowana prestiżową Nagrodą Gourmand World Cookbook Award dla najlepszych tytułów kulinarnych na świecie.

W książce „Rosja od kuchni”, opublikowanej przez wydawnictwo W.A.B., w rozdziale XIII „Bajkowy Las – kuchnia Czarnobyla” Witold Szabłowski pokazuje ludzki wymiar katastrofy oraz to, w jaki sposób wpłynęła ona na codzienność mieszkańców skażonych terenów. Autor skupił się między innymi na kucharkach, które gotowały w tamtejszych stołówkach - Lubie, Oldze i Rai.

Kliknij w przycisk, aby zobaczyć zdjęcia z Czarnobyla

Fragment książki „Rosja od kuchni” Witolda Szabłowskiego

Kucharki

Panią Lubę zabrali z grządki, gdzie pieliła pomidory.

Panią Raję – czyli Raisę – z mieszkania, gdzie sama wychowywała trójkę dzieci.

Pani Walentynie powiedzieli w sklepie, w którym pracowała, że musi jechać jeszcze tego samego dnia. I od razu doradzili, żeby nie próbowała za dużo dyskutować. Co było robić? Pojechała.

Pani Nastia dowiedziała się w kolejce do lekarza, od koleżanki, która pracowała w wydziale kadr. „Ale przecież ja jestem chora, na zwolnieniu” – zdziwiła się. Ale koleżanka jej wytłumaczyła, że to w niczym nie przeszkadza.

A pani Lidii szefowa tego samego wydziału kadr powiedziała: „Albo pojedziesz, albo pakuj się i wracaj do siebie na wieś”. Pojechała więc. Pani Olga dwie godziny płakała i zastanawiała się, co zrobić – miała półroczne dziecko. Bała się, że czymś je zarazi.

Tylko pani Tatiana o tym, że jedzie do Czarnobyla gotować dla tych, co walczą z katastrofą, dowiedziała się, jak na kucharkę przystało – przy garach.

Udało mi się poznać całą siódemkę.

Jak zabrali kolejne osiem dziewczyn z pierwszej grupy kucharek, która pojechała do Czarnobyla zaraz po katastrofie, już się nie dowiemy. Nie żyją. Pierwsza umarła zaraz po powrocie, druga – kilka lat później. Trzy zmarły po dziesiątej rocznicy katastrofy. Przed dwudziestą rocznicą – jedna. Dwie kolejne – kilka lat po niej. Zresztą z tych siedmiu, które żyją, sześć jest schorowanych i ma za sobą czasem po kilka, czasem po kilkanaście operacji o różnym stopniu skomplikowania.

Ale zacznijmy od początku. Od wioski Warasz na Wołyniu, po której zostało tylko kilka domów. I wspomnienia.

Luba

Pani Luba jest już po sześćdziesiątce, na ramiona ma zarzuconą ciemną kamizelkę, a na głowę – czapkę z jakiegoś zwierzęcia, którego gatunku nie potrafię odgadnąć. Spotykamy się w kawiarence przy waraskim Pałacu Kultury. Pani Luba pamięta jeszcze, jak w tym miejscu biegały gęsi i pasły się krowy.

– Piękna to była wioska, Warasz. Mój ojciec miał świnie, krowy, króliki i kaczki. Razem z mamą pracowali w kołchozie, ale wtedy już Sowieci pozwalali mieć przy domu swoje zwierzęta.

Mama i tata mieli nas jedenaścioro. Ja byłam najmłodsza i żyłam jak pączek w maśle. Wszyscy mnie bardzo kochali. A kiedy poszłam do trzeciej klasy, do ojca przyjechała komisja, żeby odkupić od niego dom i kawałeczek ziemi, który mieliśmy. Powiedzieli, że w Waraszu powstanie elektrownia atomowa i że w miejscu, gdzie stoi nasza chałupa, będzie stał reaktor. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Jaki reaktor? Jaka elektrownia? Co to takiego? Teraz już każdy słyszał o elektrowniach atomowych, Czarnobyl się do tego przyczynił, ale wtedy to było coś całkowicie nowego, dopiero zaczynali je budować.

Ojcu się ten pomysł nie spodobał. Nasza rodzina mieszkała w Waraszu od pokoleń. Przetrzymaliśmy wojnę, kolektywizację i nagle mamy sprzedać dom i ziemię i zamienić je na mieszkanie w bloku? Ale ta komisja zaczęła ojca przekonywać, że jak teraz nie sprzeda po dobroci, to w przyszłości i tak mu zabiorą, bo jak w Moskwie sekretarz zdecydował, że w Waraszu ma stanąć elektrownia, to bardzo przepraszam, ale chłop na Wołyniu nie ma szansy, żeby taką decyzję zablokować.

Ojciec się więc dogadał, że za naszą chałupę dostanie dwa mieszkania w blokach, które zaczęli tu budować. Jakieś pół roku później przyjechali robotnicy, zbudowali bloki i przeprowadziliśmy się. Oboje rodzice dostali pracę w elektrowni, która jeszcze była w budowie: mama jako sprzątaczka, tata jako stróż. I mój ojciec stał się nagle wielkim fanem energetyki atomowej! Zarabiali z mamą trzy razy więcej niż w kołchozie, a że mieli ogródek działkowy, to dalej hodowali w nim gęsi, świnie, kilka kaczek i parę królików. Tylko z krów musieli zrezygnować, bo nie było ich gdzie wypasać.

Aż któregoś dnia mój ojciec, który zawsze był bardzo zaradny, powiedział do mnie:
– Luba, a ty byś nie poszła do elektrowni na kucharkę? Zawsze lubiłaś gotować. Może to dobra praca dla ciebie?
– No dobrze, tato – odpowiedziałam. – A dlaczego akurat teraz ci to przyszło do głowy?

I okazało się, że córka jego kolegi pracuje w elektrowni właśnie jako kucharka. I codziennie wieczorem wszystkie resztki, których ludzie nie zjedzą, zlewa w wiadra, ojciec podjeżdża pod elektrownię traktorem i zabierają to wszystko dla swoich świń. Mój ojciec sobie wymarzył, że on też będzie miał żarcie dla świń za darmo.

Najpierw mnie to trochę zezłościło, że w ogóle nie pomyślał o mnie, tylko te świnie. Potem – trochę zaczęłam się śmiać. Ale jeszcze po chwili pomyślałam, że może praca w elektrowni to nie jest zły pomysł. Poszłam, złożyłam podanie. Elektrownia wtedy bardzo szybko się rozbudowywała, więc przyjęli mnie właściwie z dnia na dzień. I tak całe moje życie ułożyło się pod to, że tata chciał mieć zlewki dla świń.

I tak to kilka lat trwało: ja gotowałam w elektrowni, a wieczorem ojciec podjeżdżał traktorem i te swoje zlewki zabierał. Pamiętam, że jak zarzynał ostatnią świnię, to już działał pierwszy reaktor. W łazience w naszym bloku z sąsiadem ją zarżnęli, żeby nie trzeba było mięsa nosić. Kiełbasę, salceson, szynkę, wszystko z mamą robiłyśmy same. Tu się buduje reaktor, atom będzie rozszczepiany, wszystko to widać przez okno.

A w łazience ojciec z sąsiadem świnię zarzynają.

Reaktor zresztą koniec końców stanął w innym miejscu, nie na naszej ziemi. I zmienili nam nazwę z Warasza na Kuzniecowsk.
Na cześć jakiegoś komunisty, który w czasie wojny był szpiegiem wśród Niemców. Dopiero jak przyszła niepodległa Ukraina, to zamienili z powrotem na Warasz.

Raja

Że coś się dzieje nie tak w Czarnobylu, ludzie zaczęli mówić już w dniu katastrofy. Myśmy byli silnie z Czarnobylem związani: kucharki stamtąd przyjeżdżały do nas na szkolenia. Inżynierowie z Czarnobyla też często u nas byli. To były siostrzane elektrownie, blisko siebie, więc trudno, żeby nie było kontaktów.

Ale na początku to były takie trele-morele: ktoś się nie może dodzwonić do córki, która mieszka w Czarnobylu. Ktoś do znajomego. Ktoś coś słyszał, ale nie wie co.

Chociaż pamiętam, że Olga przyszła do pracy i mówiła, że dzwonili do niej z Iwano-Frankiwska i pytali, czy wszystko u nas w porządku. Jej szwagier był zaangażowany w politykę; słuchał Radia Swoboda i tam mówili, że jest jakaś straszna awaria w elektrowni atomowej na Ukrainie. Popatrzyliśmy na nasze beczki do ogórków – tak mówimy na kominy swojej atomówki – no, raczej nie u nas ta awaria. I wróciliśmy do pracy. Do głowy mi nie przyszło, że to może być coś tak poważnego.

Kilka dni później była parada na 1 Maja i wszyscy w niej szli jak gdyby nigdy nic. Dopiero po latach ludzie się zaczęli przyznawać, że ktoś już coś wiedział. Ale nie mówił innym, bo mogli oskarżyć o sianie dezinformacji, a za to można było mieć na głowie prokuraturę. Warasz to było miasto zamknięte, specjalnego znaczenia. Za samo to, że rozpowiadasz, że jest jakiś wyciek, mogli cię posadzić. A po 1 maja to już poszło szybko. Nie miał im kto gotować i musieli sprowadzić kucharki. Normalna sprawa. Jak idzie armia, to też kucharz jedzie jako jeden z pierwszych.

Miałam wtedy trójkę dzieci: córka Zoja w szóstej klasie, syn Iwan w czwartej i mała Alonka w pierwszej. Pracowałam, tak samo jak większość dziewczyn, w Leśnej Pieśni, ale zadzwoniła kadrowa, że mam przyjść do elektrowni – nasza restauracja podlegała pod kadry atomówki.

Idę więc. A kadrowa mówi, że mam się pakować, bo jutro jadę pomagać likwidować skutki awarii reaktora. Ja na to, że co ja, kucharka, mam wspólnego z awarią reaktora? Mam się na nim położyć? Kocem go nakryć? A może garnkiem? To po pierwsze, a po drugie, mam trójkę dzieci, które wychowuję sama, bo mąż mnie zostawił, i nie bardzo ma się kto nimi zająć.
Kadrowa wzruszyła ramionami. Powiedziała, że Zojka ma już dwanaście lat, to się zajmie mniejszymi.

Na początku, Witoldzie, to mi się wydało niedorzeczne. Moja Zojeńka, taka mała, ma się zajmować domem? A potem tak się stało.

I dała sobie Zojka radę ze wszystkim. I ugotowała, i wyprała, i do szkoły te mniejsze wyprawiła.

Potem dopiero się dowiedziałam od koleżanek z innych atomówek – bo przecież na Ukrainie było ich pięć i my ze wszystkimi się znaliśmy – że tylko od nas, na pierwszy wyjazd, zabrali kobiety, które miały małe dzieci. Z kobiet, które te dzieci wychowywały same, byłam chyba tylko ja. Kadrowa mnie nigdy nie lubiła, widocznie dlatego zrobiła mi taki prezent.

Zebrali nas do tej pierwszej grupy piętnaście, niektóre z Leśnej Pieśni, niektóre ze stołówek, z atomówki albo gdzieś z miasta. Znałyśmy się wszystkie, Warasz to nie jest duże miasto i kucharka inną kucharkę znać będzie na pewno.

Jak jechałyśmy autobusem, całą drogę śpiewałyśmy. Ktoś miał butelkę koniaku, wypiłyśmy ją dla kurażu. I bardzo się starałyśmy nie patrzeć za okno, bo tam, za oknem, była apokalipsa. Las był spalony. W tym spalonym lesie stały krowy i ryczały żałośnie, bo ludzi stamtąd zabrali i nie miał ich kto doić. Kilka leżało na ziemi, pewnie martwych.

Mijaliśmy puste wioski, a w nich pełne ogrody warzyw, słoje z sokiem z brzozy, pasieki, pszczoły, miód. Aż się prosiło, żeby się zatrzymać, pozbierać to wszystko.

Ale nie wolno się było zatrzymać. Mieliśmy zakaz.

Świat, w którym już nie ma człowieka. Dziwne to było uczucie: kilka dni temu miało się jakieś plany, marzenia, pracę, trójkę dzieci. Zwyczajne problemy, jak miliony ludzi w całym kraju. A nagle, trzy, może cztery dni później, jedziesz przez dziwny teren w miejsce, gdzie nie wiesz, co cię czeka. I nie wiesz, czy kiedykolwiek wrócisz.

Jak dziś czasami mijam gdzieś na drodze samochód z krowami jadącymi na rzeź, to myślę sobie, że myśmy wtedy jechały tak samo. Zawsze sobie myślę w takich momentach: biedne stworzenia, nie rozumiecie, gdzie was wiozą.

Fragmenty rozdziału książki „Rosja od kuchni” Witolda Szabłowskiego udostępniono dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.

Sprawdź również:

Poznaj przepisy sławnych kucharzy

Materiały promocyjne partnera

Zobacz inne tematy kulinarne ze Strony Kuchni:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Chmieleńskie Babki Wielkanocne 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kucharki z Czarnobyla. Oto fragment książki „Rosja od kuchni” Witolda Szabłowskiego - Strona Kuchni

Wróć na slubice.naszemiasto.pl Nasze Miasto